(Referat auf dem II.
Internationalen Gombrowicz-Festival in Radom, 1995)
Olaf Kühl
I
Na
paralele i powinowactwa między Gombrowiczem a Montaigne'em wskazywano
już wielokrotnie1; sam
zresztą Gombrowicz chętnie powoływał się na niego w Dziennikach. O Michelu de Montaigne
pisał Erich Auerbach w Mimesis,
że:
Opowiada on wyczerpująco o swoim ciele i o swej cielesnej istocie, ponieważ jest to ważną częścią jego samego; (...) co on im [systemem filozofii moralnej, O.K.] zarzuca – abstrakcyjność metod przesłaniających życiową rzeczywistość, nadętą terminologię – w ostatecznym rachunku sprowadza się do tego, iż (...) rozdzielają one ducha i ciało, i nie dopuszczają do głosu tego ostatniego.2
Tutaj
tkwi jedna z podstawowych różnic między Gombrowiczem a jego wielkim
poprzednikiem: Gombrowicz nie mówi wprost o swoim ciele (wyjąwszy dziennik
prywatny w posiadaniu p. Rity Gombrowicz) a tym bardziej nie mówi otwarcie o
jednej z najważniejszych sił, kojarzonej zazwyczaj ze stroną cielesną
człowieka – o pożądaniu erotycznym.
To o czym Jean Genet mówi wprost, Gombrowicz "nie
ośmielił się napisać"3,
tylko przekłada to na swój specyficzny język. Ten przekład,
względnie owo wytłumienie językowe, stanowi elementarną
cechę jego stylu. Pier Paolo Pasolini, czytając Dziennik, łatwo rozszyfrował ten język. „Wszystko,
co mówi Gombrowicz z taką ostrością i przesadą – powiada
Pasolini – to tylko ersatz; nigdy nie porusza tematu swego
nieszczęścia”, którym jest, zdaniem Pasoliniego, niewyżyta pederastia.
„Ci czangos to stworzenia doskonale poetyczne, będące w opozycji do
wszystkiego, funkcjonujące jako wyrażenia zastępcze –
możemy to nazwać młodością, wdziękiem
i pięknem, lecz co w rzeczywistości pozostaje nie nazwane,
gdyż zostało odłączone przez autora od swej prawdziwej
realności, jaką jest seks. Całe Santiago znajduje się pod
znakiem tej fizycznej niewyrażalności.”4
Pasolini
w swoim oświeceniowym patosie myli się jedynie naiwnie
zakładając, że proste wyrażanie tych problemów dało by
lepszą literaturę. Jest na odwrót, właśnie w
kamuflażu, w szyfrze kryje się siła Gombrowicza, który
znalazł swój własny termin dla tej niewyrażalności: "nieokreśloność".
Pod względem stylistycznym osiąga on to najczęściej poprzez
wieloznaczność. Widać to już na poziomie prostych
kalamburów i w "udosłownieniu utartych przenośni" (jako to
nazywał T. Peiper). Jedną z najbardziej istotnych struktur tej
wieloznaczności jest swoista ambiwalencja znaczeń między
konkretnym i abstrakcyjnym[1].
Co ciekawsze, ambiwalencja ta obejmuje również samo pojęcie
"nieokreśloność". W sensie językowym
odzwierciedla ono najważniejszą cechę stylu Gombrowicza –
niejednoznaczność. W sensie konkretnym realizowana jest ona u niego poprzez
brak widoczności. Wykażę to na przykładzie pojęcia formy.
Dotąd nikt nie zwrócił uwagi na to, że
słynne pojęcie "formy", traktowane zawsze jako fenomen
kultury, "międzyludzkości", oznacza u Gombrowicza
także naturę, rzecz zdawałoby się raz na zawsze daną,
jaką jest własne ciało. W Ferdydurke
widać to jak na dłoni. Narrator, rozpoznając swego sobowtóra w
lustrze, wpada w rozpacz: "Nie, to wcale nie ja! To coś
przypadkowego, coś obcego, narzuconego, jakiś kompromis pomiędzy
światem zewnętrznym a wewnętrznym, to wcale nie moje
ciało!" (F, s. 16)
W konsekwencji marzy o tym, żeby: "Ach,
stworzyć formę własną!" (F, s. 16).
Znaczenie formy oscyluje tu między naturą a kulturą. Odrażający widok własnego, rozkawałkowującego się ciała daje narratorowi impuls do pisania dzieła: "a ja pośród form błyszczących i cyzelowanych zaczynam pisać pierwsze stronice dzieła mojego własnego, takiego jak ja, identycznego ze mną" (F, s. 17).
W chwili gdy Pimko wchodzi, bohater rzuca się na
swoje teksty zakrywając je własnym ciałem – tak jak Gombrowicz w
swoich tekstach maskuje ciało – stylem.
Co jest najbardziej odrażające w widoku
własnego ciała, który nazwać by można dysforycznym – w przeciwieństwie do widoku upajającego, euforycznego, zresztą też
istniejącego u Gombrowicza? Po pierwsze, wszystkie części
ciała widać wyraźnie. To właśnie widoczność
jest pułapką określoności, której autor boi się nie
mniej od swojego bohatera[2]:
"Stary sługa przeklinał widoczność naszego ciała
od nas niezależną"(B, s. 174), czytamy w opowiadaniu Szczur, w którym opozycja między
przykrą widocznością pojedynczego szczura a masywną i
rozlewną szerokością natury Huligana gra dużą
rolę. Widoczność zatem związana jest z inną cechą
– z odosobnieniem. Najbardziej wpada w oczy to, co mimo całej swojej
niepozorności jest pojedyncze. Pojedyncze części
rozkawałkowującego się ciała stają się tym
bardziej określone i widoczne: "Sprecyzowany – wyraźny w
konturze i drobiazgowo określony, szczegółowy... zbyt wyraźny.
(...) Widziałem palec, paznokcie, nos, oko, uda i stopę, a wszystko
wyprowadzone na wierzch" (F, s. 16).
"A ja jeden mam stać – ja jeden mam
sterczeć jak kołek?" oburza się bohater w Zdarzeniach na Brygu Banbury (b, s.
148). Lęk widoczności związany z pojedynczością
(odwrotna strona voyeuryzmu, który jest tak znamienny dla Gombrowicza) przenosi
się także na rzeczy na pierwszy rzut oka nie podejrzane:
"zaszeleściły liście, jeden zwłaszcza przeraził
mnie na samym czubku drzewa, wystawiony na przestrzeń bez pardonu"
(F, s. 192).
W roku 1936, na rok przed ukazaniem się Ferdydurke, francuski psychoanalityk
Jacques Lacan wygłosił referat pt.: "Stadium lustrzane jako twórca funkcji JA, i jak ono nam się
ukazuje w doświadczeniu psychoanalitycznym[3].
Jego opis zdumiewa podobieństwem ze sceną sobowtóra na początku Ferdydurke.
Stadium lustrzane jest okresem w rozwoju niemowlęcia,
w którym jego sprawność ze względu n opóźnienie rozwojowe
ustępuje jeszcze sprawności szympansa. Ujrzawszy swój obraz w
lustrze, niemowlę odkrywa zachwycone, że ruchy odbite w lustrze
odpowiadają jego własnym. Faza ta jest skojarzona z przeżyciem
euforycznym, wynikającym z identyfikacji z własnym kształtem –
czyli z formą, jak by powiedział Gombrowicz. Lacan używa oprócz
niemieckiego "Gestalt" także słowo "forma":
"une forme totale du corps". Stadium lustrzane jest fundamentalnym
przeżyciem genezy, a mianowicie "konstytucją początków
powstania JA"[4]
Ale ta narcystyczna w zasadzie
identyfikacja jest bardzo chwiejna i wiecznie zagrożona. Rozpada się,
gdy tylko narcyzm zostaje osłabiony, np. podczas psychoanalizy. Lacan mówi
w tym kontekście o "lęku rozkawałkowania", o
"agresywnej dezintegracji indywiduum, która wyraża się w obrazie
członków odłączonych od ciała, (...) skrzydlatych i
uzbrojonych narządów". Czyż nie przypomina to osławionych
części ciała w Ferdydurke?
Z drugiej strony, owo ciało-forma może zbytnio
ograniczać i zacieśniać człowieka. Lacan mówi tu o
"pancerzu wyalienowanej tożsamości" ("l'armure (...)
d'une identité aliénante"), co jest niemal ścisłym
odpowiednikiem Gombrowiczowskiego "pancerza stalowego Formy" (F, s.
83) i "prokrustowego łoża formy" (D I, s. 147).
W tym miejscu staje się możliwe skojarzenie
siły z sensem – przejście od problematyki formy, dotychczas czysto
filozoficznej i pozbawionej fizycznej konsystencji, do owej ciemnej siły u
Gombrowicza, mówienia o której unikała większość badaczy.
Gombrowicz zresztą też, kiedy chciał mówić o
"młodym", stosował kamuflaż i mówił o
"młodości".
Sigmund Freud sprowadza genezę homoseksualizmu do
pierwotnego narcyzmu i interpretuje go jako rodzaj autoerotyzmu. W Leonarda da Vinci wspomnieniach z
dzieciństwa (1910) pisze Freud:
Chłopiec wypiera miłość do matki, stawiając na jej miejscu siebie samego, identyfikując się z nią i za wzór biorąc własną osobę, na podobieństwo której dobiera swe nowe obiekty erotyczne. W ten sposób staje się on homoseksualistą; właściwie jednak oznacza to, że ześlizgnął się z powrotem w autoerotyzm, ponieważ chłopcy, których dorastający teraz kocha, są przecież jedynie zastępczymi osobami i 'odnowieniami' jego własnej dziecięcej osoby, którą kocha on tak, jak matka kochała go jako dziecko. Powiadamy wtedy, że swe obiekty erotyczne znajduje on na drodze narcyzmu (...) w nieświadomości pozostaje zafiksowany na wspomnieniowym obrazie swej matki. Wypierając miłość do matki, konserwuje on ten obraz w swej nieświadomości i od tej pory pozostaje wierny matce. Kiedy jako kochanek zdaje się uganiać za chłopcami, to w rzeczywistości ucieka przed innymi kobietami, które mogłyby skłonić go do niewierności wobec matki.[5]
Każdy biograf Gombrowicza musiałby zbadać
rolę matki w ukształtowaniu się osobowości pisarza. Zdaniem
Danuty Danek "problem matczyzny jest najgłębszym problemem
twórczości Gombrowicza"[6].
Sam Gombrowicz potwierdza w Dzienniku:
(...) zupełnie niezdolny byłem do miłości. Miłość została mi odebrana na zawsze i od samego zarania, ale nie wiem, czy to dlatego, że nie umiałem znaleźć na nią formy, właściwego wyrazu, czy też nie miałem jej w sobie. Nie było jej, czy ją w sobie zdusiłem? A może matka mi ją zabiła? (D IV, s. 23).
Jeśli więc euforyczna identyfikacja z obrazem
własnego ciała jest przeżyciem pierwotnego narcyzmu, to
można wyciągnąć stąd wniosek, że naruszenie tego
narcyzmu i stłumienie ściśle związanej z nim homoseksualnej
erotyki musi prowadzić do zachwiania obrazu całościowego,
władczego, wspaniałego ciała i sprzyjać tworzeniu obrazów
rozpadu i dezintegracji.
I tak właśnie jest.
Narcystyczna identyfikacja jest zagrożona zawsze
wtedy, kiedy bohater narusza zakaz kochania płci przeciwnej, tj.
żeńskiej. W takich sytuacjach napotykamy wyżej opisany obraz
rozkładu, który staje się rodzajem kary za naruszenie tabu
(powiedźmy za Freudem: wierności matce). W dziełach Gombrowicza
widzimy mnóstwo takich scen, w których bohater zbliża się do kobiety
i jest na granicy zakochania się w niej. Czasami wystarczy dalekie echo
jakiegoś obcego ślubu, jak np. przekazywany przez radio mariaż w
Pampelanie w tubie, żeby
wywołać taki ogólny rozkład. Maciulek jr.hr., nie przypadkowo
mający się zajmować technicznymi szczegółami (!) imprezy,
wywleka z ojca i z innych krewnych niemiłe szczegóły i wystawia je,
podobnie jak Iwona, na widok publiczny.
Józio w Ferdydurke
oświadcza, że kocha Zutę Młodziakówną. Tyle że on
nie może:
Byłem zakochany. Marzyłem, jako smętny amant
i aspirant. Po nieudanych próbach pozyskania ukochanej – po próbie wyszydzenia
ukochanej – żałość wielka mną
owładnęła, wiedziałem, że wszystko jest stracone. (F,
s. 124 - 125).
Prześledźmy
dalszy los heteroseksualnych przygód bohaterów Gombrowicza kierując
się słowem "niemożność", które jest u niego
arcyciekawym przykładem wieloznaczności. Już w Przygodach bohaterowi po wielkich
przygotowaniach do ślubu odechciewa się i tłumaczy: "skoro
nie mogłem – to nie mogłem – i rozstałem się z tym, co
się ze mną rozstało..." (B, s.111).
W Ferdydurke
powstaje to słowo syntagmatycznie ze zwrotów takich, jak "Nie
mogłem rzucić się na niego, bo siedziałem". Po
transformacji rzeczownikowej przybiera ono różne znaczenia, aby w
końcu ustabilizować się na jednym, na pierwszy rzut oka
będącym synonimem impotencji seksualnej. W tym sensie używa tego
słowa np. Artur Sandauer w artykule o opowiadaniu B. Schulza Sierpień, w którym widzi motyw
"nieobecności ojca" i "braku męskości czyli
impotencji" czyli "niemożności"[7].
Narrator w Ferdydurke używa
też formy pozytywnej – "możność", np.
"chłopiec zwykły? Z nim może wróciłaby utracona
możność". I jeszcze jaśniej, ale z kolei nielogicznie:
"Z kobietą, co prawda, było łatwiej. Inność
ciała stwarzała lepszą możność".
Narzucająca się interpretacja jako "impotencja" jest
chwilowo trafna, niebawem jednak okazuje się, że jest to tylko
znaczenie powierzchniowe, wymagające wzbogacenia innym znaczeniami.
Jeśli Józio mówi: "Czułem, że odzyskałem
możność z pensjonarką", nie ma wcale na myśli
jedynie swojej seksualnej potencji (chociaż jestem przekonany, że
Gombrowicz bardzo świadomie tę aluzję tu pozostawił), lecz
także swoją zdolność oporu przeciw jej urokowi. "Ha,
teraz już widziałem, jak się zabrać do jej stylu! (...) Kto
uwierzy, że chichot podziemny Młodziaka przywrócił mi
zdolność oporu?" Tak więc Józio psuje sobie urok
Młodziakówny na różne sposoby. "Skazić urok nowoczesnej
pensjonarki" – taki był tytuł przeddruku z Ferdydurke w czasopiśmie "Studio" (1936, nr. 2).
Można zatem stwierdzić, że niemożność posiada dwa
podstawowe znaczenia, ale o różnym stopniu zatajenia:
1) nie mogę kochać kobiety, bo mi nie wolno, bo
zdradził bym swoją matkę;
2) nie mogę bronić się przeciwko
zakazanemu urokowi kobiety.
Józio w porę odwraca się od Zuty, psuje sobie
jej urok i wspólnie z Miętusem zaczyna ganiać za parobkiem. W
podobnie niebezpieczną sytuację brnie Witold w Kosmosie. Jemu zagraża zakochanie się w Lenie. Jeśli
porównamy dwie sceny zbliżenia bohatera do swej niedoszłej kochanki w
Ferdydurke i w Kosmosie, uderzy nas podobieństwo pojedynczych słów i zwrotów:
Podszedłem do niej – i stanąłem blisko, w odległości jednego do dwóch kroków, w milczeniu zaproponowałem siebie nie patrząc, ze wzrokiem cofniętym – pamiętam do dziś doskonale (F, s. 117).
Dłubałem w zębach korzonkiem trawy [w Ferdydurke: "w zębach gryzłem wykałaczkę", (F, s. 115)]. (...) Obejrzałem się. O pięć kroków ode mnie Lena. Stała. (...) Odwróciłem głowę, spojrzałem w inną stronę. (...) Ciągle nie patrzyłem na nią, niepatrzenie mnie zabijało, czy przyszła do mnie – do mnie – czy ona chce zacząć ze mną (K, s. 100).
Niby miecz Damoklesa wisi nad fabułą
psychologiczną narastająca nierozpoznawalność
tytułowego "kosmosu". Z niezliczonych kawałków i odprysków
świata, układających się w znaki, Witold stara się
zbudować mastodonty znaczeń. Rozdrobnienie ogarnia świat jako
sens potencjalny. Już w Ferdydurke
powtarza się po kilkakroć: "Świat mój się
załamał". Aby uratować całościowość
świata (tj. sensu), Witold zmuszony jest obrzydzić sobie tę
kobietę. Już na samym początku kojarzy ją z
"nadpsutą" wargą Katasi, aż w końcu wobec jej
nieustającej atrakcji postanawia ją powiesić. Paradoks
chęci zabijania tego, co powinno się kochać, jest znamienny dla
Gombrowicza. Jest on psychologicznym ekwiwalentem dwuznaczności, jaką
niesie w sobie pojęcie niemożność:
(bo my już byliśmy w sobie zakochani, ona też mnie kochała, któż mógł wątpić, jeśli ja chciałem ją zabić, to ona musiała mnie kochać) a wtedy będzie można i zadusić i powiesić (K, s. 144).
Wymiar psychologiczny tej chęci powieszenia
maskowany jest poprzez kontynuację całego szeregu innych wiszeń
i powieszeń w Kosmosie.
Powierzchniowa struktura podobieństwa zaciemnia sens głębszy.
Taki kamuflaż strukturalny jest typowy dla Gombrowicza[8].
Zuta Młodziakówna i Lena przeżyją niebezpieczeństwo, wywołane tym, że bohater narusza tabu i podkochuje się w nich. Nie wszystkie kobiety u Gombrowicza jednak mają takie szczęście. Księżniczka z opowiadania Bankiet zostaje uduszona, ponieważ: "głucha, ślepa a zwielokrotniona wściekłość wzbierała w nim [królu] przeciw księżniczce, którą miał w ramionach – niby to miłośnie, ale właściwie wrogo (...) A gdyby tak zdusić?" (B, s. 201)
Jednak najbardziej uderzającym przypadkiem
straszliwych skutków heteroseksualnej ustępliwości jest Iwona, która zadławi się
ością. Iwona jest tak brzydka, jak Mańka jest zepsuta (tj.
dziwkowata, "poświniona") a Lena skażona (nadpsuta
wargą Kasi) – wszystko to są projekcje wewnętrznego zakazu
pokochania płci odmiennej wymierzone przeciwko obiektowi niechcianej
miłości. Książe postanawia zakochać się w Iwonie
"wbrew swojej naturze" – co oznacza na płaszczyźnie jawnej:
wbrew faktowi że jest ona brzydka, a na płaszczyźnie ukrytej:
wbrew temu, że jest ona kobietą. Mówiąc pojęciami naszej interpretacji
– Iwona rozkłada nieskazitelną formę dworu dlatego, że
książę się w niej zakochuje. Jej "biologiczna
dekompozycja", jak to nazywa Gombrowicz we wprowadzeniu do Iwony w „Skamandrze”, "rodzi
niebezpieczne skojarzenia, nasuwa każdemu na myśl własne lub
cudze braki i defekty."[9]
Tak, jak Pampelan, wystawia ona na widok publiczny wszystkie niemiłe
detale, czyli szczegóły, czyli części osób.
Tamże wyjaśnia Gombrowicz: "Książe, który także to widzi, nie może się przeciwstawiać, gdyż sam czuje się niedorzeczny wobec Iwony (nie może pokochać jej), i to odbiera mu zdolność oporu."[10]
Mamy tu do czynienia z dwoma znaczeniami
niemożności jednocześnie, sprowadzonymi poniekąd do jednej
metafory – niezdolności stawiania oporu kobiecie i niezdolności
pokochania jej. Pozorny brak logiki wywodu wynika stąd, że
zdolność oporu otrzymuje tutaj wręcz odwrotny sens
powierzchniowy, a mianowicie "zdolność przeciwstawienia się
rozkładającemu działaniu Iwony"! Z punktu widzenia zdrowego
rozsądku fakt, że książę nie może pokochać
Iwony, powinien wzmocnić jego odporność w tym sensie. Ale taka
pseudologiczność nie może zbytnio dziwić. Wybucha ona tym
gwałtowniej, im bliżej Gombrowicz dociera do źródeł swoich
namiętności, do swoich "ciemnych" sił. Za swoistą
perłę pseudologiczności uznać można zdanie z Dziennika, w którym autor stara się uzasadnić sytuację
"najgłębszą"[11],
jednocześnie ją potępiając:
Poszedłem
za nim [za czangito, młodym kelnerem] dlatego, że było
absurdalne i nie do pomyślenia iżbym ja, Gombrowicz, szedł za
jakimś czango dlatego jedynie, że był podobnym do czango, który
nalewał mi wody. (D II, s. 137)
W ogóle u Gombrowicza wszystkie partykuły
przyczynowe, jak "dlatego że", "więc" itd.
powinny zawsze napawać ostrożnością. Jako jeszcze jeden
przykład pseudologiczności przytoczę wywód z pierwszej wersji Ferdydurke: "był to mężczyzna,
zatem nie ojczyzna. Pomyślałem więc, że to moja najpierwsza
kochanka".
O tym, jak bardzo niemożność ta
związana jest z niewyżytym narcyzmem, świadczy jedna ze scen w
pierwszej wersji Ferdydurke.
Narrator, pełen wstydu i sadyzmu, obserwuje swój obraz i w końcu
histerycznie wykrzykuje: "Ja nie mogę, ja nie mogę, nie
mogę!".
Za gorszą rzecz od śmierci fizycznej uważa
Gombrowicz kres erotycznej atrakcyjności: "na granicy trzydziestki
następuje katastrofa, zupełne przeobrażenie się
młodości w dojrzałość", pisze on w Dzienniku (D I, s. 112).
Niemożność w tym sensie ogarnia w pewnej chwili też
Fryderyka w Pornografii. Wystarczy
że napięcie erotyczne na chwilę opadło, aby Fryderyk zdradzał wszystkie oznaki
metaforycznego rozczłonkowania i rozłaził się jak
goście w Pampelanie:
Trudna do opisania
obrzydliwość tej sceny. Oblicze człowieka starszego trzyma
się skrytym wysiłkiem woli, zmierzającym do zamaskowania
rozkładu, lub przynajmniej zorganizowania go w całość
sympatyczną – w nim zaś nastąpiło rozczarowanie, rezygnacja
z czaru, z nadziei, z namiętności i wszystkie zmarszczki
rozsiadły się i żerowały na nim, jak na trupie. Był
potulnie i pokornie podły w tym poddaniu się własnej ohydzie – i
mnie zaraził tym świństwem tak bardzo, że robactwo moje
zaroiło się we mnie, wylazło, oblazło. (P, s. 52)
A że rzadko kiedy u Gombrowicza opis zostaje li
tylko metaforycznym, zaledwie słowo "robactwo" zostało
wypowiedziane, już "wysunął się pantofel Heni i ona
rozgniotła [tym razem realnego] robaka" (P, s. 54).
Skojarzenie
Gombrowiczowskiej formy z teorią narcyzmu i homoseksualizmem, unaocznione
w obrazie ciała rozczłonkowanego Lacana, pozwala na
przezwyciężenie aporii, które badacze napotykali od dawna. Aporie te
można streścić w formule autora, wg której jednostka,
"która broni się przed rozprzężeniem, gwałtownie
domaga się hierarchii i formy, a zarazem widzi, że każda forma
uszczupla ją i ogranicza" (V, s.157). I autointerpretacja
Gombrowicza, i wywody krytyków sugerują, że ten dylemat jest nie do
rozwiązania. Nie trzeba się jednak posuwać do
przeintelektualizowanych konstrukcji typu "anty-formy"[12],
aby udowodnić że rzecz ma się inaczej. Wystarczy zrozumieć,
że niejednoznaczność ogarnia u Gombrowicza także słowo
"forma". A ponieważ forma euforyczna jest tak ścisłe
związana z homoseksualną erotyką, została ona wyparta wraz
z tą ostatnią, a znaczenie słowa "forma"
zawężone do sensu kanonicznego, negatywnego. Na szczęście
istnieją jeszcze teksty skamieliny, otwierające wgląd we
wrzący tygiel semantyki, która w późniejszym czasie ostygła. Do
nich zależy pierwsza wersja Ferdydurke,
opublikowana w „Skamandrze”[13].
W opisach obrazu lustrzanego czyli sobowtóra w tej wersji i wersji
książkowej rozpoznajemy dwa aspekty stadium lustrzanego Lacana. Ferdydurke daje pełny obraz lęku
przed rozczłonkowaniem i rozkawałkowaniem. W wersji ze „Skamandra”
bohater do tego stopnia zachwyca się własnym obrazem, że jest w
końcu zawstydzony swoim "brudnym narcyzmem" (tak dosłownie)
i przepędza swojego sobowtóra, spoliczkowawszy go.
Ta euforia jest niczym innym jak tylko formą
pozytywną, która nie krępuje ani nie rozkawałkowuje, "nie
wyodrębnia i precyzuje, tylko (...) zespala i zaciera..." – jak
opisuje Gombrowicz "poezję młodości" w Dzienniku.
Podobne, jakże rzadkie u Gombrowicza, przejście
od przykrej widoczności i rozdrobnienia do euforycznej, narcystycznej
formy widzimy w Pampelanie w tubie.
Gdy ojciec się go wypiera, Maciulek staje się "władczy,
wspaniały, porywający, silny". Z kolei dwór i goście
się rozłażą. "On zaś przeszedł przez nich,
jak klinga przechodzi przez masło". Dalekie echo tej narcystycznej
euforii pobrzmiewa w niepublikowanym wariancie Kosmosu, który znalazłem u pani Rity Gombrowicz w Paryżu:
"mój ten czyn wlazł w niego jak nóż rozpalony w masło"[14].
Nieprzypadkowo porównanie to jest opisem poczucia podobnej wszechmocy, jaka
staje się udziałem Maciulka, przemienionego w Pampelana. W obydwu
przypadkach mamy do czynienia z procesem nabrania siły i wejścia w
rzeczywistość:
Wsadzenie palca w usta temu księdzu dobrze mi zrobiło, co innego jednak (myślałem) wsadzić palec trupowi, a komuś żywemu, i to było tak jakbym majaki moje wprowadził w świat rzeczywisty (K, s. 145).
Rzeczywistość jest u Gombrowicza pojęciem
pod wieloma względami homologicznym z formą – tak samo jak forma, odczucie
rzeczywistości może być ograniczające, uszczuplające
("zanadto jestem. Pośród tej nieokreśloności,
zmienności, płynności, pod niebem nieuchwytnym jestem, już
zrobiony, wykończony, określony... jestem i jestem tak bardzo,
że to mnie wyrzuca poza obręb natury", (D
I, s. 271), ale także euforyzujące. Emfatyczne odczucie
własnego istnienia jest nieodłącznym składnikiem narcyzmu i
homoseksualnej erotyki: "nie potrzebuję bać się, ani
wstydzić, mogę istnieć, ja, ja, o rozkoszy!" raduje
się bohater pierwszej wersji Ferdydurke,
a po wypędzeniu swego sobowtóra żali się: "Gdzież jest
rzeczywistość? Gdzie jest miłość własna?".
Wszystkie te trzy aspekty – homoseksualizm
("zboczenie"), emfaza istnienia (forma euforyczna) i
wieloznaczność znajdują swój wyraz w jednym zdaniu z Przygód. Po przejściach z
białym murzynem – wcielonym oksymoronem niechcianej miłości –
bohater przygotowuje się na ślub z kobietą – i ślubuje:
"Nigdy... ani jednego zboczenia... ani jednego zerknięcia ku temu...
co ostatecznie kiedyś istniało
naprawdę... ale co zapadło się... – brzoza była
brzozą, sosna – sosną, wierzba – wierzbą."
Brzoza = brzoza, A = A. Jednoznaczność oznacza
"rezygnację z czaru, z nadziei, z namiętności".
Oznacza śmierć. Tylko nieokreśloność i
wieloznaczność chronią przed uprzedmiotowieniem, przed
zaszufladkowaniem przez tępych Konstantych (por. słynny spór o
znaczenie "pobra... tania się" w Ferdydurke). One stanowią niezbędny warunek
Gombrowiczowskiej namiętności. Być może
najsztywniejszą formą, najstraszniejszą gębą, którą
Gombrowicz dał sobie nałożyć, jest właśnie
rezygnacja z czaru chłopca czyli młodego, który był dla niego
uosobieniem uroku tego świata. Tylko w tym sensie staje się dla nas
zrozumiały skądinąd całkiem zaskakujący,
gwałtowny wybuch uczuć w traktacie, w którym mowa o czymś tak
mało emocjonującym jak forma muzyczna. Błyskotliwa gra słów
z zakłamanym przymiotnikiem "sztuczny" wskazywałaby na to,
że dla Gombrowicza sztuka jest metaforą namiętności
ludzkiej w ogóle:
Skazani na zohydzanie sobie najszczerszych rozkoszy i na wymyślanie innych, odstręczających, które nas męczą, których nie wytrzymujemy – i, na dodatek, zmuszeni do zachwycania się nimi, jakby to była prawdziwa miłość nasza – sztuczni w owym samogwałcie, sztuczni i zatruci, z tą sztuką naszą dręczącą, obrzydliwą, wstrętną, której nie wolno wymiotować! (D II, s. 235).
(II MFG, 1995)
1 Np. Alex Kurczaba, Gombrowicz and Frisch. Aspects of the Literary Diary, Bonn 1980; Anna Kowalska, Gombrowiczowskie „Wywodzę się z Montaigne'a”, Prace Polonistyczne XXXVIII, 1982, s. 201-209.
2 Erich Auerbach, Mimesis. Rzeczywistość przedstawiona w literaturze Zachodu, t. 2., przekł. i wstęp Z. Żabicki, Warszawa 1968, s. 37-38.
3 Gombrowicz do Hectora Bianciotti, wg książki Rity Gombrowicz: Gombrowicz w Europie 1936-1969, Kraków 1993, s. 129.
4 Pier Paolo Pasolini, Co za nieszczęście nie znać Freuda ani Marksa, Zeszyty Literackie 1989 nr 27, s. 82, 84.
[1] Por. Jerzy Ziomek, Solecyzmy w „Ferdydurke”, w: Studia o tropach, red. Teresy Dobrzyńskiej, Ossolineum, Wrocław 1988, s. 67-77.
[2] "Byłem obiektem, nie mogłem się bronić", pamięta Gombrowicz swoje pierwsze doświadczenia z krytyką (D IV, s. 34).
[3] Jacques Lacan, Le stade du miroir comme formateur de la fonction de Je, telle qu'elle
nous est révélée dans l'expérience psychanalytique, Revue Francaise de
Psychanalyse XIII (1949), 449-455. Patrz Écrits I, Paris 1966, s. 89-97.
[4] Laplanche, J. J.-B. Pontalis, Das Vokabular der Psychoanalyse,
Frankfurt 1980 (1972), s. 475.
[5] Sigmund Freud, Leonarda da Vinci wspomnienia z dzieciństwa, w tomie Poza zasadą przyjemności, przeł. Jerzy Prokopiuk, Warszawa 1994, s. 289-290.
[6] Danuta Danek, Oblicze. Gombrowicz i śmierć, w: Gombrowicz i krytycy, wybór i oprac. Z. Łapiński, Kraków 1984, s. 726.
[7] Artur Sandauer, Schulz i Gombrowicz, czyli literatura głębin. Próba psychoanalizy, w: Zebrane pisma krytyczne. Studia o literaturze współczesnej, t. 1, Warszawa 1981, s. 621.
[8] Zob. moją pracę Stylistyka wypierania. O prozie Witolda Gombrowicza, Berlin 1995.
[9] W. Gombrowicz, Wprowadzenie do Iwony w „Skamandrze”, Dramaty (Dzieła, t. VI), s. 325.
[10] Tamże.
[11] "znów niespodziewanie powracała ta sytuacja, najgłębsza, najistotniejsza i najboleśniejszy ze wszystkich moich: ja idący za chłopcem z gminu" (D II, s. 138)
[12] Por. Jan van der Meer, Amsterdam-Atlanta 1992.
[13] Ferdydurke (Fragment większej całości), w: „Skamander” 1935, zesz. LX, s. 264-284.
[14] Stronica rękopisu oznaczona numerem 161.