Andrzej Stasiuk

Do mojego tłumacza

 

Jeśli pamięć mnie nie myli, to po raz pierwszy zobaczyłem Olafa Kühla  we Frankfurcie nad Menem na stacji kolejowej Frankfurt - Lotnisko. Przyleciałem z Polski, stałem samotnie na peronie i spodziewałem się najgorszego ponieważ mieliśmy się udać w trasą promującą niemiecki przekład mojego Białego Kruka. Tłumaczem był oczywiście Olaf. Niewykluczone, że pierwszy raz w życiu leciałem wtedy samolotem. No więc miałem czarne myśli i czekałem na niewiadomo kogo. Bo tak jak wcześniej nie latałem samolotem, tak nigdy nie widziałem na oczy tłumacza, a zwłaszcza tłumacza moich własnych książek.

W końcu zjawił się jak diabeł  pudełka, powiedział: dzień dobry, jestem Olaf Kühl i wyciągnął rękę.

Nie miałem żadnych atutów. Pierwszy raz byłem w Niemczech, pierwszy raz we Frankfurcie, nie znałem niemieckiego, nie miałem pojęcia dokąd mam jechać i co robić i kompletnie nie znałem tego faceta w czarnej marynarce.  To on miał wszystkie przewagi w ręku: znał niemiecki i polski, był u siebie, miał być mim przewodnikiem, moją niańką i w dodatku znał mnie ma  wylot bo przetłumaczył moją książkę.

Cóż mogłem zrobić…Sięgnąłem do plecaka, wyjąłem napoczętą butelkę Jima Beama i zaproponowałem żebyśmy się na początek napili. Olaf z kamienną twarzą odpowiedział: Nie, dziękuję. Napiłem się sam.  Tak to się zaczęło.

 

***

 

Najwięcej czasu spędzaliśmy w pociągach. Przejechaliśmy Niemcy wzdłuż i wszerz. Zawadziliśmy nawet o Francję i Szwajcarię. Podróż  z serią odczytów, czy też wieczorów autorskich to czysty surrealizm. Przejeżdża się setki i tysiące kilometrów, by potem wszystko wspominać jak długi sen: Zdarzyło się mnóstwo rzeczy, ale nic przecież nie zdarzyło się naprawdę. Dworce, pociągi,  rozmazane szybkością pejzaże za oknem, literaturhausy, księgarnie, potem kolacje w towarzystwie organizatorów i organizatorów końcu hotel i sen. Rano dzwoniliśmy do siebie  i ustalaliśmy za ile czasu spotkamy się na śniadaniu. Potem znowu dworzec, pociąg, hotel i tak dalej…

 

***

 

Jednak jeżeli coś w ogóle wiem o Niemczech i Niemcach zawdzięczam to przede wszystkim Olafowi. Przekładał moje książki na  niemiecki, a jednocześnie przekładał na mój prywatny użytek niemieckość.  Robił to mimochodem, lekko, przy okazji, od niechcenia, wplatając poważny dyskurs w zwyczajną rozmowę. Zdaje się, że po prostu gadaliśmy godzinami żeby skrócić czas w podróży przeszedłem w ten sposób lekcję niemieckiej historii, psychologii, geografii, kultury, obyczajowości i czego tam jeszcze. I poza dzisiejszą nagrodą Olaf powinien dostać jakiś medal  od niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, powinien dostać coś w rodzaju tytułu Honorowego Ambasadora, bo nie znam nikogo, kto lepiej by tłumaczył polskość na niemieckość i odwrotnie. W dodatku, proszę pamiętać, że Olaf tłumaczy niemieckość polskim pisarzom a jak ogólnie wiadomo pisarze, zwłaszcza polscy, mają ogromny wpływ na swoich czytelników czyli w zasadzie na cały naród. I tak jak Olaf przedstawi im niemieckość, tak oni przekażą to dalej narodowi polskiemu.

 

***

 

Podczas jednej z  literackich  tras  rozmawialiśmy o stereotypach, o ludowych przeświadczeniach i podobnych rzeczach. Zapytałem Olafa  o mieszkańcach jakiego regionu, jakiego landu opowiada się kawały jako o tych najgłupszych. "O nas, Fryzyjczykach" - odpowiedział ze swoim słynnym spokojem.

 

Któregoś poranka Olaf zszedł na śniadanie i powiedział: "Miałem sen."

"Co ci  się śniło, Olafie." "Śnił mi się Prezydent Putin, który powiedział: Wy, Niemcy, powinniście myśleć tylko o Holokauście."

 

Któregoś dnia Olaf i Elżbieta, jego żona, wyruszali w podróż z naszego domu w Polsce. Olaf upierał się, że   na dworcu trzeba być znacznie wcześniej, a Ela, że wystarczy parę minut przed odjazdem. "Ty nie jesteś nawet Polka, ty jesteś Cyganka" - powiedział Olaf  z rezygnacją.

 

***

 

Tak, lubię jego kamienną twarz  i jego dowcip.  Nigdy nie mogłem zgadnąć co myśli, ale zawsze byłem pewien, że jego myśl w  instynktowny sposób unika banału.  Nigdy też nie miałem pojęcia w jaki sposób przekłada moje książki. Być może napisał je nowo, by w nabrały jakiego-takiego sensu w niemczyźnie.  Przecież na tym polega w gruncie rzeczy praca tłumacza: Na pisaniu na nowo. Na pisaniu własnej książki. Tłumaczenie literatury to przekład jednej kultury na drugą. Tylko tłumacz wie ile tak naprawdę znaczeń niesie w sobie jedno słowo  i jak trudno jest wybrać znaczenie właściwe. Pisarz może być idiotą słuchającym instynktu. Tłumacz nigdy. Tak naprawdę pisarz powinien drżeć przed własnym tłumaczem. Nie ma bowiem wnikliwszego czytelnika niż tłumacz. Spacer po kruchym lodzie przekładu, wędrówka po dzikim pograniczu dwóch języków to bezlitosna szkoła czujności i sensu, to najwyższa próba inteligencji,  muzycznego słuchu oraz ludzkiej wrażliwości.

 

Olafie, bardzo się cieszę, że dostałeś tę nagrodę i jestem dumny, że wśród innych, przekładasz również moje książki.

 

Koniec.