Olaf Kühl

Pani nie jest jedną z nas

Podczas jakiejś imprezy w Leningradzie, w której uczestniczyli zarówno Niemcy z Zachodu, jak i ze Wschodu, pewien obywatel NRD został zapytany po niemiecku: „Jest pan jednym z nas?” Potwierdził bez namysłu. Już sama forma pytania uświadomiła mu, że i pytający musiał pochodzić z NRD.

Prawdopodobnie nie mniej intuicyjnie rozpoznają się dwa wielkie polskie obozy mentalne, owe dwie połowy, na które Polska, jak mówił Gombrowicz, rozpada się z trzaskiem jak suchy chleb.[1]

Małgorzata Ławrowska, obecna dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej zareagowała niejakim rozbawieniem, gdy kiedyś podczas konferencji ktoś powiedział do niej: „Pani jest z innej Polski”. Zarzut, który brzmi nieomal jak: „Pani jest z innej planety.”

Gombrowicz uczynił kryterium podziału wiarę katolicką. Są przecież także inne. Każdy z – co najmniej – dwóch obozów ma nie tylko własną wizję polityki i moralności, ale też cnoty i piękna.

Różnice te zaczynają odgrywać niebagatelną rolę wtedy, gdy chodzi o zaprezentowanie kraju poza granicami. Jak kraj, którego wyobrażenie o sobie jest tak niespójne wewnętrznie, ma się pokazywać światu? Czy podoba się sobie w szacie męczennika i chce ciągle od nowa przerabiać historyczną traumę kraju wiecznie cierpiącego i niesprawiedliwie traktowanego, traumę, która po katastrofie samolotu rządowego pod Smoleńskiem wybuchła na nowo z niesłabnącą siłą? Czy może jest gotowy na bycie silnym i pięknym, lecz za cenę rezygnacji z niewątpliwego komfortu psychicznego, który gwarantuje mu słodko-bolesna rola ofiary? Martyrologia to nie rzecz wrodzona, nie musi definować samoświadomości Polski po wieki wieków. Pierwsza republika, Reczpospolita Obojga Narodów – Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, była do czasów rozbiorów wpływowym państwem wielokulturowym, o wysokiej pozycji na politycznej arenie Europy środkowo-wschodniej. Ona dawałaby zupełnie inne pole możliwości identyfikacyjnych. Pytanie zatem, czy własne piękno czerpać będziemy z cnoty i cierpienia, czy też zdobędziemy się na odwagę bycia dzikim, niczym drapieżnik, i inteligentnie pięknym. „[...] gdyż cnota, sama w sobie, jest nieciekawa i z góry wiadoma, cnota jest załatwieniem sprawy, to jest śmiercią; grzech jest życiem.“[2] To także Gombrowicz.

Co specjalista od public relations radziłby krajowi, który ma tak rozbieżne wyobrażenia o tym, co decyduje o jego atrakcyjności?

Że nie jest to tylko pytanie teoretyczne, stało się jasne, kiedy w grudniu 2010 roku na zlecenie ambasady polskiej w Berlinie ukazał się komiks z okazji 200. urodzin Fryderyka Chopina. Pozycja została sfinansowana przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz polską ambasadę kwotą 30.000 euro. Nakład wyniósł 2.000 egzemplarzy.

Komiks wydała znakomita polska oficyna Kultura Gniewu, która publikuje pierwsze nazwiska polskiej sceny komiksowej, i która ma niejakie doświadczenie we współpracy polsko-niemieckiej, szczególnie z wydawnictwem Reprodukt z Berlina-Schönebergu. W roku 2005 dołączyli do Kultury Gniewu obecny szef Szymon Holcman, teoretyk komiksu i znawca kina, wcześniej współpracownik „Przekroju”, oraz Paweł Tarasiewicz.

Dobra zatem i uzasadniona decyzja ambasady. Wszak w ostatnich latach zajmowano się w formie „powieści graficznej” o wiele „cięższymi” tematami: historią Solidarności, Powstaniem Warszawskim, a nawet Holocaustem.

Rezultat - Chopin New Romantic, PL-DE – jest imponujący.[3] Okładka ciężkiego, wydrukowanego na grubym papierze kredowym tomu ukazuje kompozytora siedzącego w twierdzy z klawiszy, niczym żołnierz z pasem nabojów do CKM-u.

Książka miała obudzić zainteresowanie i sympatię dla polskiej kultury, szczególnie muzyki, zamierzano ją rozprowadzać bezpłatnie. Chopin jako folklor zastygły w formie pomnika, domagający się czci, niedostępny i nudny – nie o to chodziło. Chopin miał być raczej inspiracją dla burzy mózgów na temat przemian w polskiej kulturze, zwłaszcza muzyce. W publikacji przywrócono do życia przykurzoną ikonę kultury, aby oddziaływała z taką samą nowatorską siłą, jak swego czasu muzyka Chopina.

Antologia sprostała temu zadaniu – przy całej swojej wielogłosowości i wszystkich różnicach jakościowych.

Najodważniej podchodzi do tematu komiks „Skowyt na cześć Chopina”, narysowany przez Saschę Hommera, z tekstem Jana-Frederika Bandela, obaj z wydawnictwa Reprodukt. Trzy postacie w stylu Hommera, ubogie w detale, w charakterystycznej stylizacji, z za dużymi głowami, w roku 1843 podczas napadu rabunkowego w Paryżu zamiast pieniędzy zdobywają kilka biletów na koncert i rzeczywiście na niego idą. Jako prawdziwi awangardyści dumnie ignorują prezentowaną harmonijną muzykę tonalną. Ich ukrytego braku zainteresowania nikt oczywiście nie dostrzega, mimo to są przekonani, że wejdą dzięki temu do historii i będą nieśmiertelni jeszcze wtedy, gdy muzyka tonalna odejdzie w całkowite zapomnienie.

Tego, że przeżytego cierpienia nie da się po prostu zetrzeć jak szminki ani za naciśnięciem guzika zastąpić bezdusznym pięknem, dowodzi Monika Powalisz w noweli „Kto jest obok mnie?”, z rysunkami Patryka Mogilnickiego. Spadkobiercy Chopina próbują zmienić dla potomnych straszny wyraz jego maski pośmiertnej oraz bolesny gest rąk, wymieniając je na „ładne” egzemplarze.

W cudownych, pełnych głębi przestrzennej rysunkach nagradzanego częstokroć Jakuba Rebelki toczy się opowieść o onirycznym spotkaniu Fryderyka Chopina z Adamem Mickiewiczem w Paryżu roku 1831. Mickiewicz, wielki, smutny brzydal o posturze małpoluda, z własnoręcznie skonstruowanej maszyny do pisania wydobywa melodie, pisząc na niej swojej wiersze. A Chopin prezentuje mu w swoim ponurym mieszkaniu fortepian, który w czasie gry produkuje sonety. Od tego odkrycia już niedaleko do pomysłu, że wystarczy te sonety wystukać z kolei na maszynie Mickiewicza, aby stworzyć muzykę niebiańsko piękną.

Graficznie wrażenie robi również narysowana przez Jacka Frąsia nowela „Całkiem inna historia” Grzegorza Janusza, w której Chopin zarabia na życie jako niewidomy muzykant uliczny, grając na harmonii. Nieznajomy z wielkimi nożycami, niczym krawiec ze Stasia Straszydła (Struwwelpeter) Heinricha Hoffmanna, staje z nim w zakład: jeśli Chopin rozpozna pięć monet i banknotów z rzędu po ich odgłosie, będzie mógł je zatrzymać. Jeśli nie, straci palec. Jeden z banknotów pochodzi z przyszłości – to PRL-owski banknot 5.000-złotowy. Chopin go nie rozpoznaje. I musi pożegnać się z jednym palcem.

Są to najwybitniejsze prace z tego zbioru. Inne komiksy nadrabiają jakością rysunku to, czego im brak w kwestii intelektualnej ostrości. Grafika Agaty „Endo” Nowickiej, po kobiecemu rozmarzona, niczym wyhaftowana przy pomocy drukarki igłowej, wychwala pod niebiosa Robertę Flack, Fryderyka Chopina i innych.

„Polski beat” Mawila nie przekonuje ani pod względem rysunku, ani opowiedzianej historii. Ta praca, będąca wspomnieniem niegdysiejszych gwiazd popu, takich jak Czerwone Gitary, Czesław Niemen czy Marek Grechuta, przypomina raczej wypracowanie szkolne pod tytułem „Nasza wycieczka w deszczowy dzień”.

A „Polish Classics” Andreasa Michalkego demonstruje, jakim fiaskiem mógł się okazać cały projekt: jest jak pouczająca gazetka ścienna (w tym wypadku o Eryku Lipińskim i czasopiśmie „Szpilki”).

Jako całość historie te prawdopodobnie zyskałyby większą lub mniejszą aprobatę, gdyby Krzysztof Ostrowski, muzyk Cool Kids of Death, nie ulokował Chopina w brutalnym świecie współczesnego więzienia. Muzyk rockowy o drapieżnych, niby ptasich rysach twarzy Chopina występuje wraz ze swoim zespołem w więzieniu. Nad bramą zakładu baner: „Rok Chopinowski. Obchodzimy go, bo nas obchodzi”. Za murami narkotyki, brutalność, to co zwykle. Obleśny dyrektor więzienia o fizjonomii Gerharda Schrödera. Kiedy w bracie lidera rozpoznany zostaje były więzień, wybucha przemoc słowna i fizyczna. Ten język znamy od czasu Murów Hebronu. Lecz takich wykwitów leksyki jak „jebany cweloholokaust“ nie znajdziemy nawet u Stasiuka. „Cwel” to w żargonie więziennym pasywny homoseksualista lub mężczyzna heteroseksualny, który się nim za sprawą współwięźniów staje. W literaturze światowej – zachowując należne proporcje – klęło się od zawsze, w monologu Molly w Ulissesie tak samo jak u Doroty Masłowskiej. Przypuszczalnie to mieszanka seksualnej obsceniczności, prowokacyjnej, agresywnej homofobii i niepoprawnego politycznie nawiązania do zagłady Żydów była zapłonem dla wybuchowego potencjału tego komiksu.

I bomba eksplodowała. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które zleciło antologię, wydało nakaz jej przemiału. Lawiny nie poruszyli jednak oficjele, lecz media. Już w dzień po materiale wyemitowanym przez stację TVN donosiły o komiksie największe dzienniki ogólnokrajowe („Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita” i „Dziennik”). Możliwe, że niektórzy z pracowników dyplomacji lub gdzieś na innych poziomach ministerialnych nadal utożsamiają komiks z literaturą dla dzieci i spodziewali się po publikacji zbioru poglądowych pogadanek dydaktycznych. Jednak zmiana pokoleniowa już dawno sprawiła, że departamenty ministerialne zapełniły się młodymi, świetnie wykształconymi, otwartymi na świat i liberalnymi ludźmi. Również minister Bogdan Zdrojewski uznał projekt za udany. Rząd musiał jednak ugiąć się pod oczekiwaniami żądnych skandali mediów.

Ostatecznie znaleziono rozwiązanie iście salomonowe. Wydawnictwo usunęło logo ministerstwa i może rozpowszechniać publikację. Skandal przysporzył komiksowi niezłej reklamy. Na aukcjach internetowych płacono za egzemplarz nawet ponad 1.000 złotych.

W ogólnej wrzawie uszło uwadze niektórych, że ta antologia to nie pierwszy odważny projekt ambasadora Marka Prawdy i radczyni ambasady Małgorzaty Ławrowskiej. Oboje już od jakiegoś czasu podejmowali bowiem nową próbę kulturalnej autopromocji Polski za granicą, usiłując niejako tchnąć w nią sexappeal.

A to niełatwe zadanie. Co mogłoby uczynić Polskę sexy?

Kulturalnie kraj leży gdzieś pomiędzy – nie jest ani bezsprzecznie zachodni ani rzeczywiście wschodni. Ani też naprawdę dziki. U zakompleksionych, niezlatynizowanych Germanów nigdy nie budził takiego podziwu jak Francja. Nigdy żaden ze znanych Niemców nie siedział w Warszawie jako oficer wojska okupacyjnego i nie zapisywał w pamiętnikach zachwytów nad polską kulturą, jak to z kulturą francuską czynił w Paryżu Ernst Jünger.

Polacy nie mogą się też pochwalić egzystencjalną bezwzględnością Rosjan, ich rzekomą metafizyczną głębią, w której dopiero na drugi rzut oka daje się rozpoznać radykalną, pogardzającą życiem symplifikację świata.

Polska jest już dziś zwyczajnie zbyt normalna. Jeśli zgodzimy się z Gombrowiczem, że dany naród odczuwa potrzebę bycia pięknym tym silniej, im jest słabszy i bardziej zagrożony[4], to Polska nie jest dziś już w ogóle zdana na urodę i sexappeal. W sposób prawie niedostrzegalny kraj dogonił niemal na każdym polu elitę światową. Jego wzrost gospodarczy, jego profesjonalizm we wszystkich dziedzinach są godne podziwu. Niedawno pewien niemiecki politolog wyrażał się z uznaniem o ekspertyzach polskich autorów, które już od dłuższego czasu są pożądane nie tylko wtedy, kiedy chodzi o ich własny kraj. Polscy eksperci to poważani specjaliści od spraw Unii Europejskiej, kryzysu finansowego i wielu innych. W tym pozytywnym sensie Polska jest zglobalizowana.

Taki kraj naprawdę nie może chcieć być piękny, kokieteryjnie kręcąc piruety w spódniczce z falbankami czy przybierając głupiutke folklorystyczne pozy. Zaimponować może tylko siłą swojej autorefleksji. Swoją odwagą przyglądania się sobie w lustrze. Swoją zadziorną, bezkompromisową inteligencją.

Ambasador i jego radczyni o tym wiedzą. Dlatego sprowadzili do ambasady sztukę nowoczesną. Nie żadne afirmatywne malarstwo ścienne, ale prace prowokujące i podejmujące aktualne tematy historyczne i polityczne. Inspiracji dostarczyła Galeria Raster, która zaopatrzyła budynek berlińskiej ambasady w dzieła współczesne. Do ich twórców należą Zbigniew Libera, Tomasz Sarnecki, Sławek Elsner i inni. Pierwsza wystawa w ambasadzie pozostawiła trwałe wrażenie w niemieckich mediach. „Die Welt” donosiła o niej w entuzjastycznym tonie, pisząc o uwolnieniu z „więzienia historii”[5].

W rocznicę pierwszych wolnych wyborów w Polsce ambasada umieściła na fasadzie opustoszałego budynku polskiej placówki przy Unter den Linden plakat parafrazujący afisz filmu „W samo południe”. Gary Cooper przystępuje na nim do pojedynku zamiast z pistoletem – z kartą do głosowania. Plakat przyciągał wzrok wszystkich berlińczyków. Polska zaprosiła do udziału w akcji rocznicowej także inne kraje środkowoeuropejskie. Atrakcyjność projektu można zmierzyć choćby faktem, że Rumunia – której flagi nie było w logo jubileuszu – poprosiła o uwzględnienie jej w uroczystości.

Wszystkie te projekty odzwierciedlają zdecydowany zwrot ku nowej samoświadomości i odwrócenie się od kultywowanego dotychczas wizerunku masochistyczno-martyrologicznego. Burza w szklance wody rozpętana wokół komiksu o Chopinie jest jedynie dowodem nieuniknionych trudności, które trzeba na tej drodze pokonać. Łatwo i gładko to nie pójdzie. Klęska kuratora Artura żmijewskiego na tegorocznym Biennale dowiodła tego wyraźnie.

Tłumaczenie: Agnieszka Kowaluk

(Erschienen in P+ Heft Nr. 13 / RitaBaum, Herbst 2012). Das Heft ist zu beziehen unter www.polenplus.eu.



[1]              „Powiedziałem, że Polska dzisiejsza jest jak kawałek suchego chleba, który z trzaskiem łamie się na dwie części: wierzącą i niewierzącą.“ Witold Gombrowicz, Dziennik (1953-1956), Paryż: Instytut Literacki 1984, s. 40.

[2]          Witold Gombrowicz, tamże, s.293.

 
[3] PL – CHOPIN NEW ROMANTIC; Kultura Gniewu, Rok Chopinowski 2010, Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Niemczech.

[4] „Być urodziwym, pociągającym, ponętnym – to pragnienie nie tylko kobiety i, być może, im naród jest słabszy i bardziej zagrożony, tym dotkliwiej odczuwa potrzebę urody, która jest wezwaniem do świata: patrz, nie prześladuj mnie, kochaj!” Witold Gombrowicz, tamże, s. 293.

[5] „Die Welt“ 21.04.2010: Polens Weg aus dem Gefängnis der Geschichte.