Fotos auf www.similitudo.de
IRENEUSZ DANKO: Wydawnictwo Czarne, które prowadzisz z żoną, opublikowało
niedawno książkę Zagubiony kosmonauta Daniela Kaldera. Ten „przewodnik
antyturysty", jak reklamuje swoje dzieło szkocki autor, dokumentuje
podróż po rosyjskiej prowincji. Lektura nie jest budująca dla Rosjan. Sam w
komentarzu do książki idziesz jednak jeszcze dalej, nazywając Rosję „symbolem
człowieczego nieudacznictwa": „Żaden kraj nie mierzył tak wysoko i nie
wyszedł na tym tak kiepsko. Można powiedzieć, że Rosja to alegoria ludzkości
porywającej się z motyką na słońce". Aż tak negatywnie postrzegasz naszego
wschodniego sąsiada?
ANDRZEJ
STASIUK: Każdy z nas ma w sobie jakiś obraz Rosji. Dla mnie to przykład klęski
ludzkiej materii. Kalder mieszkał tam dziesięć lat i doskonale poznał rosyjską
rzeczywistość. Nie jest idiotą. Rosja po prostu wygląda tak, jak on to
opisuje. Jedziesz pięć tysięcy kilometrów i ciągle widzisz ten sam
bezkształtny, bezsensowny krajobraz. Zero seksapilu.
Nie przesadzasz w tej ocenie? Dla wielu Rosjan książka Kaldera to nic
innego jak krzywe zwierciadło, rodzaj literackiego slum tour, podczas
którego zwiedzamy najbiedniejsze, najbardziej zaniedbane zakątki jakiegoś
kraju. Nie wszyscy w Rosji żyją w ubóstwie, jeżdżą płackartą (wagon
sypialny bez osobnych przedziałów — przyp. red.), upijają się do nieprzytomności
czy zajadają tłuste czeburaki na dworcach.
Kalder otwarcie przyznaje, że jest apokaliptykiem i tylko takie kraje go
kręcą. Dlatego teraz jest w Austin w Teksasie. Mnie również nie interesują
miejsca zadeptywane przez turystów. Nie zgadzam się, że Kalder przedstawia
Rosję w krzywym zwierciadle. Świat, a tym bardziej ten kraj, nie składa się
wyłącznie z bogatych metropolii i zadowolonych ludzi. Proporcje zwykle
układają się odwrotnie. Najgłębszą rosyjską lekturą ostatnich lat są dla mnie
książki Andrieja Płatonowa. Jego spojrzenie na Rosję jest okrutne, ale
jednocześnie przejmujące estetycznie. Ta estetyka dotyka rdzenia
rzeczywistości. Oczywiście na spotkaniach autorskich z Kalderem, w których
uczestniczyłem w Polsce, zjawiały się czasem jakieś oburzone Rosjanki. „Co to
za wizja Rosji? Ja się nie zgadzam!" – mówiły. Wyglądało to jak rozpaczliwa
próba ukrycia olbrzymich narodowych kompleksów. Sam, gdybym był mądrym
Rosjaninem, uznałbym książkę Kaldera za jedną z piękniejszych i bardziej
czułych, jakie napisano o moim kraju.
Na czym
polega przewaga Kaldera nad autorami innych książek o Rosji?
Ten
Szkot jak mało kto potrafił przebić się przez warstwę PR-u, w której mistrzami
są Rosjanie. Robi to z wielkim wdziękiem i poczuciem humoru.
Opisy Rosji autorstwa Kaldera i Ukrainy Serhija Żadana, którego książki
również publikuje Wydawnictwo Czarne, niewiele różnią się klimatem. Obaj
dostrzegają głównie groteskową beznadzieję życia.
Nie znam tych krajów tak dobrze jak Daniel czy Serhij. Pewnie się nie
różnią, skoro tak napisali. Materia poradziecka wszędzie wygląda podobnie.
Wszystko jedno, czy opisuje ją Szkot czy Ukrainiec.
W ubiegłym roku po raz pierwszy pojechałeś do Rosji. Nie kusiło Cię
wcześniej, aby zobaczyć ją na własne oczy?
Nie miałem ochoty. Rosja nigdy mnie nie fascynowała. Odkąd pamiętam, była
obecna w moim życiu jako coś obciachowego i desperacko nudnego. Skoro jednak
nadarzyła się okazja, bo mój dobry znajomy Piotr Marciniak został polskim
konsulem w Irkucku, to pojechałem. Dzięki niemu mieliśmy tam bazę wypadową w
głąb Syberii.
Długo byłeś w Rosji?
Trzy tygodnie. Było lato, upał niemiłosierny, a ja zapakowałem ciepły
sweter, spodziewając się syberyjskich mrozów. Poleciałem z żoną i przyjaciółmi
do Moskwy, a stamtąd od razu do Irkucka.
Nie chciałeś zobaczyć Moskwy?
Życie ludzkie jest ograniczone. Po trzydziestce,
czterdziestce trzeba uprawiać sztukę wyboru. Moskwa to jedynie wizytówka,
absolutnie nie pokazuje prawdziwego oblicza kraju. Wiktor Jerofiejew, który
zna ją na wylot, radził: „Nie jedź tam, bo nic ciekawego nie zobaczysz. Rusz
dalej". Tak też zrobiłem. Doświadczanie miasta-molocha nigdy mnie nie
pociągało. Nie lubię oglądać wizytówek. Taka Moskwa czy Petersburg zostały
zbudowane w jakiejś mierze dla mnie i dla ciebie. Mają pokazywać Rosjan
takimi, jakimi oni chcieliby siebie widzieć naszymi oczami. Z perspektywy
Ułan-Ude i Czyty na Syberii można zobaczyć znacznie więcej niż z Placu
Czerwonego. Lubię patrzeć, jak tam ustępuje rosyjskość, jak zabrakło
rosyjskiego masła, żeby rozsmarować je po całej powierzchni kraju.
Byłem w Moskwie i Petersburgu kilkakrotnie
i za każdym razem żałowałem, że brakuje mi czasu, aby lepiej poznać te
miasta...
Daniel
Kalder spędził w Moskwie mnóstwo czasu i też uważa, że to fascynujące miasto.
Mnie wystarczyło dziesięć godzin na lotnisku Szeremietiewo, gdzie przesiadałem
się na samolot do Irkucka. Zaraz po przylocie w głównej hali Szeremietiewa 2
wpadł mi w oczy ochroniarz w czarnym uniformie, który siedział koło baru z
babami w czepcach i spluwał na podłogę. Wyglądał jak tępy Rusek z kawałów,
które opowiadaliśmy sobie w dzieciństwie. Całe Szeremietiewo i przypominało
dworzec autobusowy w Lublinie w godzinach szczytu. Ciasno jak cholera, wszędzie
tłum ludzi i ich toboły. „Skorieje, skorieje!" — poganiała
wszystkich obsługa. W biegu ściągaliśmy buty i torby, żeby przejść przez
elektroniczne bramki i dostać się do samolotu. Koszmar.
Irkuck wywarł lepsze wrażenie?
Niczym mnie nie zaskoczył. Był taki,
jak sobie wyobrażałem. Paradoks polegał na tym, że przeleciałem kilka tysięcy
kilometrów, a czułem się, jakbym wylądował w zmultiplikowanym Sokołowie
Podlaskim, skąd pochodzi moja rodzina. Po drodze z Moskwy wylądowaliśmy
jeszcze w jakimś Bracku. Dlaczego — nie wiadomo. Tamtejsze lotnisko przypominało
halę fabryczną porzuconą w lesie, do której o świcie codziennie schodzą się robotnicy
na szychtę. Szaro, brudno, nieprzyjaźnie. Miałem przy sobie Wykop Płatonowa.
Wszystko jak ulał pasowało do jego książki.
Nie myślałeś, aby pojechać koleją
transsyberyjską przez Rosję? Cendrars, Kapuściński i wielu innych pisarzy
podróżowało pociągiem przez Syberię. Parę lat temu nawet Brazylijczyk Paulo
Coelho ogłosił, że wyrusza, aby spełnić marzenie życia.
Nie miałem takich marzeń jak Coelho.
Będąc nastolatkiem, zachwyciłem się oczywiście poematem Blaise'a Cendrarsa o
kolei transsyberyjskiej, ale szybko przeszła mi ta fascynacja. Wystarczyło, że
oglądałem eszelony przyjeżdżające z Moskwy na Dworzec Wschodni i towarzystwo,
które nimi podróżowało. Kiedy w końcu wylądowałem na Syberii, siłą rzeczy
musiałem przemieszczać się koleją między miastami oddalonymi od siebie o setki
kilometrów. Wynajęcie samochodu nie wchodziło w grę, bo było zbyt drogie, a i
tak nie wszędzie mógłbym dotrzeć. Nigdy jednak nie jechałem pociągiem dłużej
niż dwanaście godzin. Najdłuższa trasa, jaką pokonałem koleją transsyberyjską,
wiodła z Czyty do Zabajkalska przy chińskiej granicy. Wyjechaliśmy po południu
i dotarliśmy na miejsce wczesnym rankiem. Dłużej za jednym razem nie
wytrzymałbym w tym pociągu. Rosjanie, rzecz jasna, są mistrzami PR-u i legendę
kolei transsyberyjskiej sprzedają na całym świecie. Wszyscy za nimi powtarzają,
że to niemal mistyczne doznanie, że koniecznie trzeba przejechać całą trasę.
Tymczasem oglądanie przez tydzień podobnych pagórków, bagien i brzózek to
upierdliwie monotonne zajęcie. Żadna atrakcja.
Jechałeś płackartą?
Nie żartuj. Jeszcze tego brakowało,
żeby tłuc się po Syberii w wagonie sypialnym bez przedziałów. Na Ukrainie
jeździłem płackartą i wystarczy mi takich doświadczeń. Smród, hałas,
trzeba się szybko nawalić i zasnąć, żeby jakoś dotrzeć do celu. W Rosji
jeździliśmy w wagonie kupiejnym, z osobnymi przedziałami. Żaden luksus,
ale przynajmniej dało się odpocząć, kiedy wracaliśmy zmęczeni z tajgi.
Poznawałeś
po drodze ludzi?
Różnie
bywało. Musiało coś zaiskrzyć, żebyśmy zaczęli rozmowę. W przedziale człowiek jest odcięty od reszty podróżujących. Więcej
poznawaliśmy ludzi, wynajmując noclegi. I dobrze. Osobiście nie lubię ciągle
nawiązywać nowych kontaktów. Jestem typem samotnika, wystarczyło, że poznałem
siedmioro czy ośmioro Rosjan i Rosjanek.
Rosja z okien kolei transsyberyjskiej to tylko te bagna,
pagórki i brzózki?
Przede wszystkim. To bezkres pociągnięty cieniuteńką warstwą cywilizacji i
człowieczeństwa. Z początku nie wiesz, co o tym myśleć. Dopiero po pewnym
czasie dociera do ciebie, czym tak naprawdę jest ten kraj, który przemierzasz,
i na czym polega jego fenomen.
Na czym?
Najkrócej mówiąc, na bezkształcie i bezmiarze. Na Syberii panuje absolutna
melancholia, trzeba być bardzo odpornym psychicznie, aby znosić ją dzień w
dzień.
Mieliście jakiś plan podróży? Wiedziałeś, co chcesz
zobaczyć?
Poza przelotem do Irkucka nie było żadnego planu. Na miejscu decydowaliśmy,
gdzie chcemy jechać. Czasami wystarczyła magia jakiejś nazwy, żeby kupić bilety
i zapakować się do pociągu. Na przykład taka Czyta. Z młodości kojarzyłem ją z
filmami rewolucyjnymi, taką radziecką odmianą westernu.
Z rewolucją październikową nie kojarzy się
Krasnokamieńsk, miejsce zesłania Michaiła Chodorkowskiego, które też
odwiedziliście.
Wyjazd tam to był pomysł Olafa, mojego
niemieckiego tłumacza, który jest wielkim fanem Chodorkowskiego.
Co zastaliście na miejscu?
Nicość. Tam jest kopalnia uranu i obóz,
w którym trzymają Chodorkowskiego. Taksówkarz podwiózł nas na dwieście metrów
od zony, żebyśmy mogli zrobić zdjęcia. Dalej nielzia. Byliśmy tam chyba
pierwszymi turystami, bo całe miasto na nas patrzyło. Miejscowi natychmiast
rozpoznawali obcych.
Rozmawiali z wami?
Jasne. Taksówkarz, z którym jeździliśmy
prawie cały dzień, okazał się bardzo otwartym i obrotnym człowiekiem. Na
Syberii istnieją jakby dwa poziomy w kontaktach z ludźmi. Pierwszy – urzędowy
– przejawia się dużą niechęcią, a nawet lękiem przed obcymi. Za to w zwykłych
kontaktach, na ulicy czy bazarze, nie ma żadnych barier. W Zabajkalsku na
granicy rosyjsko-chińskiej z wielkimi oporami zgodzono się nas zameldować na
jedną noc w hotelu. Ale kiedy po drodze urwało nam się koło w samochodzie, to
pół wsi przyszło do pomocy. Ta „otwartość" czasami bywała wręcz
deprymująca. Nie jestem człowiekiem, który lubi, jak klepie się go po ramieniu,
nie zaprzyjaźniam się z każdym na ulicy. A tam tak jest. Masz podejrzenia, że
obydwa poziomy kontaktów z miejscowymi są prawdziwe, ale jednocześnie, że
jeden i drugi niewiele znaczy, że jest kruchy, że łatwo go przełamać,
że tak naprawdę ta wylewność w osobistych kontaktach za chwilę może się
skończyć, że każdy pójdzie w swoją stronę.
Ryszard Kapuściński w Imperium cytuje słowa: „Wot, takaja
żizń", które często słyszał od Rosjan, kiedy przemierzał ich kraj na
przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. W tym zdaniu dostrzegał
pełne rezygnacji pogodzenie się z rzeczywistością. Najtrafniej - według niego
- oddawało ono stosunek Rosjan do życia. Coś zmieniło się od tamtego czasu?
Nic. Mieszkaliśmy nad Bajkałem u takiej kobiety, której jeden mąż się
zapił, a drugiego zabili gangsterzy. „Takaja żizń" - mówiła i
wszystko było jasne.
Na pytanie o rządy Putina też tak odpowiadali?
Różnie bywało. Przyjechaliśmy akurat, kiedy rosyjska armia najechała
Gruzję. Próbowaliśmy drążyć temat, pytać ludzi na ulicy. Nic, kompletny brak
zainteresowania albo ucieczka w komunały, że na świecie powinien panować
pokój. „Nam eto nie intieriesno. Eto wojna Putina" — mówili,
kończąc rozmowę. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Gruzja leży przecież sześć
tysięcy kilometrów stąd. Gdy masz taką perspektywę, to nie dziwisz się, że dla
taksówkarza w Zabajkalsku wojna na Kaukazie to kompletny kosmos. Pięć
kilometrów w tę, pięć kilometrów w tamtą stronę weszli zeswoim wojskiem. Jakie
to ma znaczenie dla ludzi, którzy operują odległościami w skali globu?
Wyczuwałeś sympatię mieszkańców do
Putina? A może przeszkadzało im, że służył w KGB, odpowiedzialnym za masowe
zsyłki na Syberię?
Nie widziałem ani sympatii, ani niechęci.
Facet, który mówił, że wojna z Gruzją to wojna Putina, miał syna, który starał
się o pracę w KGB. Dla niego było to tak naturalne, jak próba zatrudnienia się
w każdej innej firmie czy urzędzie.
Czymś w ogóle przejmowali się ludzie na Syberii?
Żizń ich
przejmowała, codzienna walka, żeby mieć co wlać do baku i przejechać tysiąc
kilometrów do rodziny. Na Syberii już się nie głoduje, ale ludzie wciąż nie
mają nadziei na lepsze życie. Najważniejsze, żeby nie było gorzej. Moskwa i
Kreml funkcjonują w ich umysłach jak jakaś mityczna kraina.
Dostrzegałeś różnice w mentalności Rosjan i pozostałych narodów Syberii?
Oczywiście. W Irkucku, jeśli ktokolwiek
pracował, to przede wszystkim Chińczycy. Rosjanie albo siedzieli w taksówkach,
albo narzekali, że Chińczycy zabierają im robotę, a milicja nic z tym nie robi.
Brakowało im takiego poczucia zakorzenienia, jakie mają na przykład Buriaci.
Ci drudzy mieli w sobie więcej zapału i optymizmu. Nierzadko demonstrowali
lekceważenie, a nawet lekką pogardę dla Rosjan, że ci nie potrafią nic
porządnie zrobić, że piją na umór. W kontaktach z nami byli z reguły mniej
otwarci. Chyba że sobie popili, co zdarza się także im. Wtedy okazywało się, że
lepiej dać sobie spokój.
W tym chyba niewiele różnią się od pijanych Rosjan czy Polaków.
Mylisz się. Buriaci mają mniejszą odporność na alkohol i gorzej na niego
reagują. Jednak kiedy są trzeźwi, to wiesz przynajmniej, czego się po nich spodziewać.
Są niezwykle uprzejmi, nieco zdystansowani, szanują twoją odrębność. U Rosjan
tego nie ma. Od razu chcą się zaprzyjaźniać. Wystarczyło, że pomieszkaliśmy
parę dni u kogoś nad Bajkałem, a przy pożegnaniu dochodziło do rozdzierających
scen. Łzy, obłapianie, na które wcale nie miałem ochoty. Wynajmowaliśmy
przecież tylko nocleg, za który zapłaciliśmy. Owszem, pogadaliśmy, przyjemnie
spędziliśmy czas, ale żeby od razu szlochać na pożegnanie i zapewniać o
przyjaźni?
Tak wylewną gościnność spotykałeś chyba także na Bałkanach?
Na południu i na wschodzie Europy panuje rzeczywiście niezwykła gościnność.
Ale w Rosji i na Bałkanach zmieniła się ona w opresję. Nie istniejesz jako
odrębna osoba. Musisz wypełniać wyobrażenia gospodarzy o gościnności i tyle.
To wcale nie jest fajne. Ale wiesz, ja jestem aspołecznym dziwakiem i nie
lubię, jak mnie zmuszają do picia i jedzenia.
Może to przejaw słynnej rosyjskiej
duszy?
Wali mnie rosyjska dusza. W Ułan-Ude na gławnoj płoszczadi stoi
wielka głowa Lenina. Ponoć największa na świecie. Wszyscy, których tam spotykaliśmy,
byli z tego strasznie dumni. Za każdym razem pytali, czy już widzieliśmy
Lenina. Odpowiadaliśmy, że tak, ale jakoś nie robi na nas większego wrażenia.
W innym miejscu nagrzany Rosjanin mówił do nas, próbując się zaprzyjaźnić: „A
takoje gory u was jest'? Takoj les u was jest?". Nie wiedzieliśmy,
co mu odpowiedzieć. Góry jak góry, krzaki jak krzaki. Ta narodowa duma przykrywa
totalną rozpierduchę i olbrzymie kompleksy. Monika, moja żona, miała dość Rosji
po trzech tygodniach. Gdy wracaliśmy samochodem z Warszawy, powiedziała do
mnie: „Wiesz, gdyby zatrzymała nas teraz polska policja, to byłabym
szczęśliwa".
Mieliście jakieś złe doświadczenia z
rosyjską milicją?
Nie, ale wystarczyły nam te badawcze spojrzenia spod ich szerokich czap. W
takiej Czycie czy Zabajkalsku byliśmy od razu rozszyfrowywani jako obcy. Nawet
w Irkucku, choć jest przemieszany narodowościowo, ludzie na bazarze żywo
reagowali na nasz widok. Szczególnie, kiedy zobaczyli Olafa, który jest rudym
blondynem.
Kapuściński,
opisując w Imperium swoją podróż koleją transsyberyjską, przypominał
rozważania filozofa Nikołaja
Bierdiajewa nad wpływem wielkich rosyjskich przestrzeni na rosyjską duszę.
Twierdził za Rosjaninem, że jego rodacy większość energii muszą poświęcać na
utrzymanie olbrzymiego kraju, zamiast tworzyć dynamiczną, intensywną kulturę.
Zgadzasz się z tą opinią?
Kiedy tam jesteś i oglądasz te krajobrazy, to nie możesz mieć innych refleksji.
Doświadczenie ludzkie nie ma większego znaczenia, nie istnieje, jest czymś
wtórnym wobec doświadczania monotonnej przestrzeni. Rosja to potwornie
depresyjny, nudny kraj.
Krajobrazy czy ludzie?
Wszystko. Cywilizacja, kultura i pejzaże. Nic nas tam złego nie spotkało,
ale przytłaczała potworna melancholia i smutek. Większość miejsc było do
siebie podobnych. Nawet rosyjska przyroda - jak trafnie pisał Wiktor Jerofiejew
- była żałośliwa. Weźmy na przykład mit tajgi bajkalskiej. Nie ma tam bujnej
roślinności, bo okres wegetacji jest zbyt krótki, aby rośliny w pełni się
rozwinęły. Wchodzisz w głąb, idziesz dwie, trzy godziny i wiesz, że ten smutny
las ciągnie się jeszcze dwa tysiące kilometrów. Nie nudziłem się tylko
dlatego, że było to dla mnie coś nowego, coś, co opowiadało o moim stosunku do
Rosji.
Stosunku - łagodnie mówiąc - dość negatywnym.
Ani negatywnym, ani pozytywnym. Nijakim. Z młodości pamiętałem, że
dotknięcie rosyjskiego było dla mniejak dotknięcie totalnej nudy. Opowieści
rusycystek, ich drewniany język, oglądanie tych dętych ilustracji ze „Sputnika",
przyswajanie czytanek. To była nuda, której doświadczałem również podczas tej
podróży.
Dostojewski, Tołstoj, Bułhakow także Cię nudzili?
Literaturę rosyjską przyswajałem tak
jak wielu z mojego pokolenia - bez głębszej refleksji. Bułhakow przeleciał
przeze mnie jak jedzenie przez kaczkę. Dostojewskiego przeczytałem wcześnie i w
ogóle przestałem do niego wracać. Jedynie Płatonow na mnie działa. Ale jego
pisarstwo jest ponadrosyjskie.
Kapuściński, oprócz zacofania i
monstrualnie rozdętej przestrzeni, dostrzegał postępującą modernizację Rosji.
Krytykował uproszczony i jednowymiarowy obraz potężnego, acz zacofanego kraju
z masami biernych obywateli, jaki wciąż funkcjonuje na Zachodzie i w Polsce.
Szanuję Kapuścińskiego, ale ja nie dobierałem
kadrów z Syberii. Obserwowałem życie takie, jakie tam jest.
Nie sądzisz, że trzytygodniowa podróż
to zbyt mało, aby poznać prawdę o tak olbrzymim kraju jak Rosja?
Mnie w ogóle nie interesuje tak zwana
„prawda". Jeśli gdzieś jadę, to po to, żeby uruchomić wyobraźnię, a nie
robić dziennikarską relację. Nie jestem Kapuścińskim, który zanim gdzieś
wyruszył, studiował całą literaturę o jakimś państwie. On był
reporterem z krwi i kości, a ja jestem idiotą, który opisuje to, co widzi,
często nie rozumiejąc niektórych rzeczy albo je sobie wyobrażając. Lubię jego
książki, ale mamy odmienne myślenie o świecie i literaturze. On pisał
oczywistości o Rosji, a ja to, co sobie o niej wyobrażam. Podróże mają działać
na moje zmysły, moją wyobraźnię, pobudzać do refleksji. W książce, którą
piszemy z Olafem, będą moje wewnętrzne doświadczenia, które nie są dla Rosji
ani dobre, ani złe, tylko przemieszane. Nie ma we mnie ani rozczarowania, ani
euforii po podróży na Syberię. Czytam Płatonowa i to mi wystarczy. Wszystko się
zgadza. Jedziesz, jedziesz, jedziesz i końca nie widać. Kompletny upadek,
skundlenie materii, kultury, wszystkiego, a jednocześnie porywanie się na coś
kosmicznego, ponadświatowego. Rosję zawsze interesował albo absolut, albo nic.
Środek pozostawał pusty. Mogę zrozumieć, że Kalder tam wylądował, bo to go
pobudzało, ale niekoniecznie, że było mu tam dobrze. Wierzę, że Rosja może
opętać.
Chciałbyś tam wrócić?
Wolałbym odwiedzić Azję Centralną, gdzie są stepy. Kirgizja, Uzbekistan, Tadżykistan
- to mnie kręci.
Stepu nie brakuje także na Ukrainie. Z dawnego ZSRR ten kraj chyba
najbardziej Ci pasuje.
Jest mi
bliższy, bardziej znajomy, mam tam trochę przyjaciół.
Ukraina to jeszcze Środkowa czy już Wschodnia Europa?
Nie wiem, nie znam dobrze Ukrainy. Najdalej byłem w Kijowie, zwykle jeżdżę
do Jurka Andruchowycza do Stanisławowa albo idziemy z Tarasem Prochaśko w
góry. Jest doskonałym przewodnikiem. Na wylot zna Czarnohorę i Gorgany. To
prawdziwe, dzikie Karpaty, nie to co nasze niewyrośnięte Bieszczady.
Potrafiłbyś wytyczyć granicę między Europą Środkową i Wschodnią?
Taki podział nie ma sensu, do niczego nie jest mi potrzebny.
Dziwnie to brzmi w ustach człowieka, który jest uznawany za pisarza Europy
Środkowej.
Nie interesują mnie etykiety. Jeżdżę i
piszę, o czym chcę, nie ma dla mnie znaczenia, czy to jest Wschodnia, czy
Środkowa Europa.
W książce Moja Europa pisałeś z Andruchowyczem o Europie Środkowej.
Wymyślałeś nawet jej herb „z półmrokiem w jednym z pól i pustką w innym".
Pierwsze pole miało, według Ciebie, symbolizować „nieoczywistość",
drugie - „wciąż nieoswojoną przestrzeń". Nie sądzisz, że ten herb jak
ulał pasowałby również do Rosji czy, szerzej ujmując, Europy Wschodniej?
Ten herb to tylko zabieg literacki. Chodziło
o to, żeby ładnie zmetaforyzować rzeczywistość. Bardzo żałuję, że kiedyś
nieopatrznie użyłem terminu „Środkowa Europa".
Określenie Mitteleuropa wymyślili Niemcy. Tak jak „Wschodnia Europa" jest
pojęciem całkowicie geopolitycznym, mnie zaś interesuje pejzaż, przyroda, ludzie.
Nikt nigdy nie zrobi ze mnie pisarza czy dziennikarza politycznego, nie
zgadzam się na to.
Nie jest tak, że Europa środkowa zaczęła Cię po prostu
nudzić i dlatego pojechałeś do Rosji? Ile razy można zwiedzać Rumunię, Węgry
czy Albanię?
Akurat do Albanii znów się wkrótce wybieram z Olafem. Z Wołowca w Beskidzie
Niskim, gdzie mieszkam, mam najbliżej na południe Europy. W cztery i pół
godziny dojeżdżam samochodem do Rumunii. Ta część naszego kontynentu jest
znacznie ciekawsza niż Rosja, a kraje bardziej na ludzką miarę. Tak odpowiadałem
mojej rosyjskiej tłumaczce, kiedy pytała mnie, jak możemy żyć w tej ciasnej,
poprzecinanej granicami Europie.
Może Ty po prostu nie lubisz Rosjan i Rosji?
To, czy lubię, czy nie lubię Rosji, kompletnie nie ma znaczenia.
Oczywiście, jak wielu moich rodaków, pogardzałem w młodości „Ruskimi". Nie
chciałem się uczyć języka rosyjskiego. Teraz jestem już jednak dużym chłopcem i
są mi zwyczajnie obojętni. Jak wszystkie inne narody zresztą.
Rosja
jest, według Ciebie, barkiej azjatyckim czy europejskim [rajem?
Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym.
Kiedy wylądowałem w Moskwie na Szeremietiewie, to wydawało mi się, że znalazłem
się dwa kroki od Azji. Za to w Irkucku czułem, że to wciąż jakaś odmiana
europejskości, chociaż zdeformowana.
W Twojej nowej książce Rosjanie się
sobie nie spodobają. A jak przyjmują inne dzieła Stasiuka?
Trudno, będę musiał z tym żyć. Nie
piszę, żeby się komukolwiek podobać. Dotychczas przełożono na rosyjski cztery
moje książki. Pewnie ktoś je przeczytał, ale kopiejki ze sprzedaży nie widziałem. W Irkucku miałem
spotkanie autorskie, na które przyszło kilkadziesiąt osób, chociaż nikt niczego
mojego nie czytał. Natomiast wszyscy mnie pytali, czy już pokochałem Rosję.
Słyszałem też o jakimś teatrze z Orła, który wystawił moją sztukę. Nie
przeceniałbym jednak swojej popularności w Rosji.
Znacznie lepiej pod tym względem jest
na Ukrainie. Tłumaczenia twoich książek i innych polskich autorów z
Wydawnictwa Czarne spotykałem na wystawach księgarni nawet w odległym
Charkowie. Łatwiej trafić z polską literaturą do Ukraińców?
Pewnie tak. Po prostu jest większe
przyciąganie. Oni są dla nas trochę tym mitycznym „Wschodem", my dla nich
trochę tym magicznym „Zachodem", ale jednocześnie jesteśmy do siebie
podobni, spleceni, związani ze sobą. Co drugi Ukrainiec przypomina
sobie, że miał polską prababkę, a Polak, jak się napije i pragnie wyrazić swoje
uczucia, to wokalnie próbuje zamienić się w Ukraińca. Tak, z Ukraińcami jest
łatwiej, ponieważ Ukraina po prostu jest w nas. Rosja też, ale nie tak bardzo i
raczej bez naszej zgody.
Andrzej Stasiuk (ur. w 1960 roku w
Warszawie) — pisarz, poeta, eseista, dramaturg. Autor kilkunastu książek i
laureat prestiżowych nagród literackich (między innymi Nike oraz nagrody
Fundacji im. Kościelskich). W latach osiemdziesiątych działał w pacyfistycznym
Ruchu „Wolność i Pokój"; za dezercję z wojska spędził półtora roku w
więzieniu. Zanim opublikował pierwszą książkę — Mury Hebronu (zbiór
więziennych opowiadań), imał się różnych zajęć, współpracując z podziemnymi
pismami. W 1987 roku wyprowadził się z Warszawy w góry (Beskid Niski), do małej
wioski, gdzie do dziś mieszka, pisze i prowadzi z żoną Wydawnictwo Czarne,
specjalizujące się w literaturze środkowoeuropejskiej.
Veröffentlichung mit
freundlicher Genehmigung der Zeitschrift Nowa Europa Wschodnia.